Pomóż credit card
Wpłata
PRZEKAŻ DAROWIZNĘ
Wybierz kwotę darowizny:
Wpłata
PRZEKAŻ DAROWIZNĘ PRZY POMOCY BLIKA
1.Wybierz kwotę darowizny:
2.Wpisz kod i zapłać z blikiem:
Zapłać z Blikiem
Wpłata
PRZEKAŻ DAROWIZNĘ PRZY POMOCY WIADOMOŚCI SMS
Jeśli kochasz zwierzęta, wyślij SMS o treści CENTAURUS (numer uzależniony jest od kwoty, którą chcesz wesprzeć naszą Fundację):
- pod numer 74444 (koszt 4,92 zł z VAT),
- pod numer 79799 (koszt 11,07 zł z VAT),
- pod numer 91979 (koszt 23,37 zł z VAT),
- pod numer 92579 (koszt 30, 75 zł z VAT).

Dziękujemy. Sprawdź, co dla Ciebie przygotowaliśmy.
POMÓŻ
PRZEKAŻ DAROWIZNE NA "Zuzu"
paypal
Akcja robiona w ramach kampanii
Kochaj Mądrze
Dokonaj Darowizny z imieniem
ZUZU
NA PKO BP

15 1020 5226 0000 6002 0220 0350

Fundacja Centaurus
ul. Wałbrzyska 6-8, 52-314 Wrocław

Możesz pomóc
Wyślij SMS

o treści ZUZU

– pod numer 74444 (koszt 4,92 zł z VAT),
– pod numer 79799 (koszt 11,07 zł z VAT),
– pod numer 91979 (koszt 23,37 zł z VAT),
– pod numer 92579 (koszt 30, 75 zł z VAT).

Zuzu
Nasza historia
7 listopada, 2025

Zuzu zwariowała..

Wysiadam z samochodu i mijam pierwsze ogrodzenie.
Wpadam na przepiękne podwórze – aż oniemiałam. Zastanawiam się, co ta Zuzu tu robi. Oczywiście, ona nie miała na imię Zuzu. Ja ją tak nazwałam po zdjęciu, które zobaczyłam.

Mijam przepiękne domy i eleganckie angielskie boksy, w których konie stoją jak domino. Konie oczywiście równie eleganckie. Nie ma drzwi do boksów, tylko wiszą niebieskie i czerwone linki – jakby brakowało tylko złotych klamek. Wszystko wybrukowane, cudowne skalniaki. Aż ma się wrażenie, że te konie tu nie chodzą, żeby nie wybrudziły terenu. I rzeczywiście – żadnego konia nie widać. Wybiegów też nie ma.

Chwilę rozmawiam z jedną dziewczyną, ubraną jak milion dolarów. Tłumaczy mi, że jej koń nie wychodzi z boksu, bo mógłby się zranić. A kosztuje kilkaset tysięcy. Na taką stratę nie mogłaby sobie pozwolić. Uśmiecham się tylko ze współczuciem – choć większym dla konia niż dla tej kobiety.

Oczywiście, że rozumiem. Przecież znam ten światek. Tak więc idę dalej. Mijam eleganckie samochody i przyczepy. Wszystko błyszczy i lśni. Jest jakiś mini barek dla klientów. I uwierz Mi lub nie, ale koń mi nawet tu nie pachnie. Nie wiem, czym pachnie – plastikiem, chińszczyzną i blichtrem. Niewiele ma to wspólnego ze zwierzętami. Ale kręci się tu mnóstwo osób. Choć nikt się tymi końmi za bardzo nie zajmuje.

Obok jest wielki, piękny plac do jazdy i elegancka hala. Ludzie tam wchodzą, wychodzą, rozmawiają. A te konie stoją i patrzą. Kompletnie nie mój świat i kompletnie go nie rozumiem. Chociaż nie mam nic przeciwko pieniądzom – żebyś Mnie źle nie zrozumiał. Sami mamy ogromne ośrodki, które dzięki naszym Darczyńcom mogliśmy kupić. A ponieważ to kilkaset hektarów, to kosztowały również dużo.

Tylko że cała ta sztuczność jest dobijająca. I te zwierzęta, które przecież są stadne, a muszą stać w boksach o unijnych wymiarach – 3,5 na 4.

Idę dalej. I gdy mijam ostatni budynek stajni, widzę, że macha do mnie jakiś młody mężczyzna.

Podchodzi bliżej i cicho szepcze:
– Czy to Pani przyjechała po tę kucynkę?

Kiwam głową i rozglądam się, gdzież ona może być. Mężczyzna prowadzi mnie wzdłuż parkanu, aż mijamy jeden płot, drugi płot, a potem ogrodzenie z tuj, które stoi jak mur – za którym nie wiadomo, co się dzieje.

Przechodzimy na stare, zagracone podwórze i docieramy na jego ośrodek. Rozglądam się, a tam sterty gnoju, stare porozrzucane sprzęty, parę świnek za oborą i jakaś stara chata. Mężczyzna mówi cicho, że musi iść po ojca i żebym chwilę zaczekała.

To typowo wiejskie podwórze, ale wygląda jakby nikt tu nie funkcjonował od kilkudziesięciu lat. Jakby urządzono z tego śmietnisko dla tego pięknego ośrodka, który właśnie minęłam. Stoi kilka starych obór – choć nie wyglądają na używane, to domyślam się, że są w nich zwierzęta.

Wtedy wyłania się przede mną mężczyzna, mocno starszy, wymachujący laską. Jak się okazuje – właściciel wszystkiego. Młody człowiek, jego syn, tylko tu zarządza. Starszy pan idzie i siarczyście przeklina. Nie pasuje mu to, że w ogóle przyjechałam.

Okazuje się, że Zuzu była koniem jego wnuczki – jej głównym koniem ośrodka. I kiedy wnuczka dowiedziała się, że dziadek chce sprzedać konia na rzeź, mimo że ma dopiero 9 lat, urządziła awanturę. Ona sama chce być kiedyś weterynarzem i zwierzętom pomagać. Powiedziała dziadkowi, że mu nie daruje. Więc tak oto jej ojciec sam wysłał do nas zdjęcia i zapytał, czy Zuzu od ojca odkupimy.

Nie wiem do końca, co się z Zuzu stało, ale syn właściciela mówi, że pewnego dnia przestała chcieć pracować. Ojciec próbował doprowadzić ją do pionu. Dostała i manto, i lanie, i kilka kopniaków, ale to nic nie dało. Zuzu nie chciała wyjść z boksu. Potem bolała ją noga, potem kolkowała, potem nie chciała wstać. Więc opuściła piękny ośrodek i dlatego, że nikt o nią nie pytał, po prostu przeszła na tę część, której już nikt nie widuje.

Starszy człowiek uwiązuje Zuzu do jakichś starych sprzętów, a ja robię jej garść zdjęć. Zuzu kręci się i wierci, i zbiera jeszcze kilka kopniaków. Starszy pan wydaje się już mniej sprawny, ale kiedy te kopniaki wymierza, mam wrażenie, że wstępuje w niego druga młodość.

Jakie to straszne, ile ludzie potrafią mieć werwy, kiedy stają się agresywni. Zuzu, przyjmując te kopniaki pokornie, zerka na mnie, jakby błagała o litość. Jakby mówiła, że ona to wszystko wytrzyma, ale żeby to wszystko miało sens potem – żeby ją stąd zabrać. Bo ona nie chce tu umierać.

Prosiła, żeby wyciągnąć ją z tego piekła. I mówiąc o piekle, myślę, że wiesz, że nie mam na myśli tego bajzlu po tej stronie tuj, tylko mam na myśli obydwa ośrodki. Bo to jest właśnie dla mnie sportowe piekło. I w ogóle miejsce, gdzie konie wykorzystuje się za pieniądze. O miłości nie może tu być mowy.

Robię jeszcze parę zdjęć i próbuję delikatnie pogłaskać Zuzu po jej ciepłych, wilgotnych chrapach, ale ona się odsuwa. Mam wrażenie, że każdy dotyk wcześniej ją bolał. Dzieci pewnie szarpały, kopały i biły palcatem. Nim kończę robić zdjęcia, starszy pan zawija linkę wkoło ręki i po prostu odchodzi.

Młody człowiek podchodzi do mnie, szarpie mnie za rękaw i mówi:
– Proszę już iść, nie mam czasu.
Dodaje jeszcze:
– Gdyby nie moja córka, to ta ruda już dawno byłaby ubita.

Mijam znowu piękny ośrodek, aż dochodzę do furtki. Podpisujemy krótką umowę i dostaję wiadomość:
– 2 000 do poniedziałku do wieczora.

Nie dyskutuję, bo nie mamy o czym rozmawiać. Każdy z nas ma inne priorytety. Młody człowiek prowadzi tu wielki biznes ze swoim ojcem. A Zuzu jest tylko trybikiem, który trzeba wymontować, kiedy swoje już zrobiła.

Wiem, że dzisiaj jest weekend, słońce i tak dalej. Piękna pogoda. Nie chcę Ci psuć humoru ani opowiadać o tych wszystkich strasznych rzeczach, które dzieją się z końmi, które nam latami służyły.

Dlatego napisałam dzisiaj zupełnie inaczej. Chciałam Ci opisać cały taki poranek, sytuację, ludzi, ich emocje, ich powody. Ale w tym wszystkim i tak najważniejsza jest Zuzu. I ta mała dziewczynka, dzięki której Zuzu może mieć uratowane życie. Mała dziewczynka, która sprzeciwiła się rodzicom i dziadkowi. I która być może kiedyś też będzie stawała po stronie koni, ale teraz jest na to za mała.

Jeśli wszyscy zrzucimy się po 10–15 zł, a może 50, to będę tu mogła wrócić i zadatkować Zuzu w poniedziałek wieczorem. Ale jeśli nie – to Zuzu wywiozą.

I mimo tego weekendu chciałam Ciebie zapytać – co Ty na to, żebyśmy jednak spróbowali?

PS. A czemu Zuzu zwariowała?
No w jej oczach widziałam obłęd. Nie wiem ta mała pracowała. I mam wrażenie, że konie po latach pracy dla człowieka muszą zwariować, żeby przeżyć. U nas z tego obłędu się leczą. Pozwól Zuzu do nas dołączyć.