Pomóż credit card
Wpłata
PRZEKAŻ DAROWIZNĘ
Wybierz kwotę darowizny:
Wpłata
PRZEKAŻ DAROWIZNĘ PRZY POMOCY BLIKA
Wybierz kwotę darowizny:
Wpłata
PRZEKAŻ DAROWIZNĘ PRZY POMOCY WIADOMOŚCI SMS
Jeśli kochasz zwierzęta, wyślij SMS o treści CENTAURUS (numer uzależniony jest od kwoty, którą chcesz wesprzeć naszą Fundację):
- pod numer 74444 (koszt 4,92 zł z VAT),
- pod numer 79799 (koszt 11,07 zł z VAT),
- pod numer 91979 (koszt 23,37 zł z VAT),
- pod numer 92579 (koszt 30, 75 zł z VAT).

Dziękujemy. Sprawdź, co dla Ciebie przygotowaliśmy.
POMÓŻ
PRZEKAŻ DAROWIZNE NA "Kluska"
paypal
Akcja robiona w ramach kampanii
Kochaj Mądrze
Dokonaj Darowizny z imieniem
Kluska
NA PKO BP

15 1020 5226 0000 6002 0220 0350

Fundacja Centaurus
ul. Wałbrzyska 6-8, 52-314 Wrocław

Możesz pomóc
Wyślij SMS

o treści Kluska

– pod numer 74444 (koszt 4,92 zł z VAT),
– pod numer 79799 (koszt 11,07 zł z VAT),
– pod numer 91979 (koszt 23,37 zł z VAT),
– pod numer 92579 (koszt 30, 75 zł z VAT).

Kluska
Nasza historia

Aktualizacja 2021

Kluska poszukuje nowego domu adopcyjnego. Przy pierwszym poznaniu nie obdarza człowieka zaufaniem, jest raczej indywidualistką w relacjach z ludźmi, ale odrobina cierpliwości i nienachalnej uwagi owocuje ciepłą interakcją. Na pewno zaskarbisz sobie jej uwagę z pomocą… smaczków 😉

  • Koń rasy tinker
  • Urodzona 2012 rok.
  • Wysokość w kłębie 128 cm
  • Zdrowa. Bez narowów.
  • Niekonfliktowa w stadzie.
  • Ujeżdżona

https://youtu.be/Vs45UPcYG7w

W przypadku adopcji realnej pierwszy, obowiązkowy krok – to formularz (nie zobowiązuje do adopcji). Szczegóły dotyczące zasad takiej adopcji znajdziecie TUTAJ.

 

sierpień 2020

Kluska trafiła do adopcji.

 

06.03.2019

Klusek okazał się… Kluską! Jak to się mogło stać? ZOBACZ
Kluska przy okazji może się pochwalić, ponieważ ma pierwszych stałych Darczyńców, którzy częściową wspomogą jej utrzymanie! Zapraszamy Was serdecznie do dołączenia!

22.02.2019

Los Kluska odmieniony -bezpieczny!

01.02.2019

O Klusku, który uciekł z ciężarówki…

 

Nazywam się Klusek. Tak mnie nazwano w zasadzie kilka dni temu. Wcześniej nie miałem imienia, a jak ktoś coś ode mnie chciał, uważał, że wystarczy szarpnąć za pysk. I wystarczało. Zawsze wtedy się obejrzałem i mówiłem sobie, że inni mieli gorzej.

Urodziłem się i dorastałem w wielkiej stodole. Było nas tam bardzo wielu. Ja byłem jednak chyba najmłodszy spośród kumpli. Mamy nie pamiętam w ogóle, chwilę mnie karmiła, potem zniknęła. Nie wychodziliśmy nigdy nigdzie, staliśmy rzędem. Czasem z tych nudów zdarzały się między nami scysje, jakieś kopaniny. Bywali ranni. Weterynarza jednak nie znaliśmy, gospodarz, który nas karmił, mówił, że goi się na nas jak na psie. Czasem tak było, czasem nie. Ci chorzy też wyjeżdżali, najczęściej w nocy. W sumie nie wiedzieliśmy po co tu stoimy, jaki jest cel naszego końskiego życia, więc staliśmy tak sobie, bez celu. Czasem, jak mocno naciągnąłem moją linę, która wiązała mnie z metalowym kółkiem przytwierdzonym do ściany, to widziałem kątem oka jakieś pola za okratowanym oknem. Zimą wszystko było w bieli, rano pokryte mleczną mgłą, na drzewach czapy śniegu. Latem rozpościerał się tam nieziemski dla mnie widok: bujna trawa, która kładła się jak zawiał wiatr, i drzewa z wielkimi koronami dającymi cień. Zastanawiałem się, czy kiedyś pod moimi kopytami będę czuł tę ziemię i źdźbła soczystej trawy, ale miałem nieodparte wrażenie, że nie to nam obrano za cel.

Pewnego listopadowego poranka obudził mnie straszny gwar na podwórzu. Po chwili otworzyły się szeroko skrzypiące wrota stodoły i weszło kilku mężczyzn. Zaczęli wyprowadzać nas po kolei. Może idę na łąkę ? Byłem taki przejęty! Załapałem się na samym końcu. Jeden z mężczyzn podszedł do mnie, szarpnął mocno za linę, po czym sprzedał mi kopniaka w brzuch – aż zakwiczałem z bólu i momentalnie poczułem, że wszyscy przede mną wcale nie szli na szerokie pastwiska pokryte śniegiem i ja też tam nie idę. Na brukowanym podwórzu stała wielka ciężarówka, moi towarzysze wchodzili po kolei, ślizgając się po trapie, popychani jakimś kołkiem. Robiłem się coraz bardziej nerwowy. Czułem, że nie oni chcą tam wsiadać. Powoli ogarniał mnie niepokój, plac szybko pustoszał. Byłem ostatni na końcu kolejki załadunkowej. Stanąłem jednym kopytem na trapie i wytężyłem wzrok – nie pachniało pastwiskiem. Pachniało śmiercią. Widziałem moich towarzyszy stłoczonych i przerażonych, nerwowe rżenia i świst bata za mną sprawiły, że i ja wpadłem w panikę. Nawet nie wiem kiedy poślizgnąłem się i runąłem z trapu na bruk. Zacząłem w popłochu wierzgać i rzucać się, aby jakoś wstać. Wszyscy odsunęli się i czekali, otaczając mnie szczelnie. I wtedy poczułem, że teraz albo nigdy. Kiedy poczułem bruk pod czterema kopytami, ruszyłem dzikim galopem przed siebie. Musiałem roznieść niewielką, drewnianą furtkę, bo nie pamiętam, abym ją przeskoczył. Słyszałem tyko jakieś krzyki za mną. Ale wiedziałem, że innej szansy nie dostanę.

Biegłem, ile sił w nogach. Biegłem pierwszy raz w moim końskim życiu. Mój Wiatronogi Boże koni, czy Ty mnie widzisz, łaciatego Kluska, który biegnie tą betonową drogą w siną dal? Biegłem tak i biegłem, nie wiem dokąd, byle dalej od brukowanego podwórza, na którym stała ciężarówka. Skręciłem w jakąś dróżkę leśną i pędziłem dalej. Ledwo już czułem moje nogi, w końcu stałem uwiązany tyle lat i najwyżej dreptałem w miejscu. Biegnąc, mijałem najpiękniejsze miejsca na ziemi, nie sądziłem, że tak wygląda świat za oknem, że jest taki wielki! W końcu poczułem, że tracę siły, a serce chciało wyskoczyć z mojej piersi. Dotarłem do jakichś gospodarstw. Zwolniłem, szedłem spokojniej, musiałem chwilę odpocząć. Idąc tak powoli zobaczyłem innych towarzyszy, takich jak ja! Stali sobie na pokrytej śniegiem łące, takiej, o jakiej ja marzyłem. Nawet nie wiem kiedy znowu poczułem szarpnięcie, jakiś mężczyzna złapał moją linę. Nie opierałem się, nie miałem już sił.

Tak trafiłem tutaj, do innego gospodarstwa, gdzie żyją dwa konie, które widziałem. Wieczorem przyjechał mój właściciel, musiał mnie długo szukać, bo uciekłem dwie wsie dalej. Gospodarzowi pewnie zrobiło się mnie żal, może spodobały mu się moje łaty, albo chciał, żebym nauczył jego dwa konie szybko biegać – tego nie wiem. Nie pojechałem z moim poprzednim właścicielem. Wiem tylko, że gospodarz obiecał mu zapłacić za mnie i poprosił o kilka tygodni czasu. Po dwóch dniach pod moimi kopytami był śnieg, nad moimi uszami rozpościerały się potężne korony drzew, a na nich śniegowe czapy. Patrzyłem gdzieś w dal, ze smutkiem w sercu, za moimi towarzyszami, którzy nie dotarli tu wraz ze mną. Modliłem się, aby nigdy już nie wrócić na brukowane podwórze, ale czułem, że to nie ode mnie zależy.

Zostaliśmy poproszeni o pomoc. Obecny opiekun musi zapłacić za Kluska 4500 zł do 28 lutego, potrzebne jest 1600 zł na transport. Klusek, jeśli uda się go spłacić, będzie szukał domu adopcyjnego.

Polska przoduje w hodowli koni na rzeź. Bardzo często spędzają one całe życie – od urodzenia aż do załadunku – w stajniach i stodołach, skąd po osiągnięciu odpowiedniej wagi są masowo wywożone na ubój. Jeśli mają szczęście, trafiają do Rawicza. Jeśli mają go mniej, muszą jechać aż do Francji czy Włoch. Kluskowi się udało, ale to jedna z nielicznych historii, gdzie koń uciekł z transportu. Nie jest nam znanych wiele takich ucieczek, zazwyczaj człowiek dopina swego. To wielki, milionowy biznes. Prosimy, pomóż nam zebrać fundusze na Kluska, mamy niewiele czasu, a kwota jest znaczna. Trudno jest wybrać konia, który potrzebuje ratunku – są ich tysiące. Ale trudno nam odmówić Kluskowi, łaciatemu grubawemu konikowi, który za drewnianą furtką znalazł drogę ucieczki, który biegł przez kilka wsi ile sił w jego zastałych nogach. Raz już uciekł, ale drugi raz nie będzie mu dane. Za jego odwagę i na pamiątkę jego towarzyszy, którzy tamtego dnia odjechali – prosimy, pomóżcie nam go spłacić.