Pomóż credit card
Wpłata
PRZEKAŻ DAROWIZNĘ
Wybierz kwotę darowizny:
Wpłata
PRZEKAŻ DAROWIZNĘ PRZY POMOCY BLIKA
Wybierz kwotę darowizny:
Wpłata
PRZEKAŻ DAROWIZNĘ PRZY POMOCY WIADOMOŚCI SMS
Jeśli kochasz zwierzęta, wyślij SMS o treści CENTAURUS (numer uzależniony jest od kwoty, którą chcesz wesprzeć naszą Fundację):
- pod numer 74444 (koszt 4,92 zł z VAT),
- pod numer 79799 (koszt 11,07 zł z VAT),
- pod numer 91979 (koszt 23,37 zł z VAT),
- pod numer 92579 (koszt 30, 75 zł z VAT).

Dziękujemy. Sprawdź, co dla Ciebie przygotowaliśmy.
POMÓŻ
PRZEKAŻ DAROWIZNE NA "Panama"
paypal
Akcja robiona w ramach kampanii
Kochaj Mądrze
Dokonaj Darowizny z imieniem
Panama
NA PKO BP

15 1020 5226 0000 6002 0220 0350

Fundacja Centaurus
ul. Wałbrzyska 6-8, 52-314 Wrocław

Możesz pomóc
Wyślij SMS

o treści Panama

pod numer 7910 (koszt 11,07 zł z VAT)
pod numer 7412 (koszt 4,92 zł z VAT)
pod numer 91950 (koszt 23.37 zł z VAT)
pod numer 92400 (koszt 29,52 zł z VAT)

Panama
Nasza historia

Losy łaciatej piękności

Pierwszy raz spotkałam Pamcię wiele lat przed założeniem Centaurusa, kiedy jeszcze uczyłam się jazdy wierzchem. Była potężnym, łaciatym koniem, w którego wpatrywałam się całymi  godzinami. Ale jednocześnie była koniem zarezerwowanym dla stałych klientów VIP – bardzo energetyczna, żywiołowa, umiała różne cyrkowe sztuczki. Wiele urodziwych koni żyło w owej stajni, niektóre zapewne od Pamci ładniejsze, ale dla mnie wydawała się ideałem. Samo  patrzenie na nią w ruchu sprawiało, że w głowie mi wirowało.

Czasem po prostu wieszałam się na drewnianych belkach wybiegu i spoglądałam na nią, jak dostojnie przechadza się po pastwisku, protekcjonalnie traktuje inne konie, samotna, ale niezwykle charyzmatyczna. Nie była łasa na marchewki, miała jedynie ulubione ciastka. Nie to, żeby dbała o figurę. Pam była zawsze solidnej postury. Ani pięknej grzywy, ani doskonałego pochodzenia. Ale miała w sobie coś, taką swoistą moc, która odwracała uwagę od wszystkiego wkoło.

Często przyjeżdżał do tej stadniny także solidnej budowy Pan z Wrocławia i dosiadał łaciatej. Nieraz używał bata, krzyku, kosztem  konia prezentował się przed towarzystwem. Panama wracała z wyjazdu w teren spocona, zadyszana, zmęczona, z obolałymi plecami. Z daleka obserwowałam, jak Panem – podczas niezdarnego galopu po zaoranym polu – rzuca po kręgosłupie łaciatej na prawo i lewo, ale niczego zrobić nie mogłam, chociaż miałam nieprzyzwoitą ochotę skomentować jego umiejętności.

Właściciel milczał, w końcu klient nasz Pan.

 

Marzyłam wtedy, żeby pewnego dnia odkupić Panamę i puścić na pastwisko, i po prostu patrzeć. Jeździłam tam wiele miesięcy, aż pewnego dnia Panama po prostu zniknęła. Została oddana gdzieś do szkółki, nikt nie chciał mi powiedzieć gdzie, bo i po co. Byłam tylko dzieciakiem, jakich wiele przewinęło się przez ten ośrodek.

 

O Panamie musiałam zapomnieć.

 

Znalazłam ją jakiś czas później na stronach internetowych ośrodka szkoleniowego. Była tam głównym koniem, szkoliła przyszłych instruktorów. Pomyślałam, że to chyba lepsze niż wspomniany Pan, który uskuteczniał galopady po polach. I spokojnie trwałam w tym przekonaniu, dopóki owego Pana nie spotkałam i w rozmowie nie wyszło, że właśnie robi papiery instruktora.

 

 

 

Wtedy znowu wróciłam na stronę. Zadzwoniłam, czy Pam nie jest na sprzedaż. Nie była. Pracowała po osiem godzin dziennie. Okazała się zbyt cenna dla ośrodka. Ponoć już wtedy miała problemy z kręgosłupem, ale wystarczyło ostrzykiwanie pleców lekami i objawy chwilowo znikały. Co stanie się z Panamą na starość – nikt się nie martwił. Przecież wtedy już jej w ośrodku nie będzie…

 

Spotkałyśmy się z łaciatą kilka lat później, kiedy już działał Centaurus. Znajomy zapytał, czy może na kilka dni wstawić konia do nas, bo nie ma miejsca w stajni u siebie. Oczywiście zgodziłam się, prowadziliśmy też hotel, liczył się każdy grosz. Na podwórze wjechała zielona, zardzewiała bookmana. Opadł trap i moim oczom ukazała się Ona! Nie sądziłam, że kiedyś ją jeszcze w ogóle zobaczę. Łzy napłynęły mi same. Wyszła energicznie, do stajni wręcz biegła. Mimo to wydała mi się bez życia, jakby całe z niej gdzieś po drodze uleciało.

 

Kolejne dni spędziłam, spacerując z nią i oglądając wszystkie łatki, głaszcząc chrapy i rozczesując rzadką, marną grzywę, która dla mnie była najpiękniejsza. Minęło kilka tygodni, jednak czas stał jakby miejscu. Miałam werwę do pracy, tysiące pomysłów,  entuzjazm i wiarę, i to wszystko dawała mi ona. Całe dnie obserwowałam, jak się pasie – była dla mnie radością i nostalgią, tęsknotą za tym, co minęło. Patrzyłam i widziałam, jak się postarzała. Nadal żywiołowa, ale już bardziej dama. Rozważna, kulturalna, choć złośnica. Kręgosłup doskwierał coraz mocniej, pod drobnym naciskiem cała się wyginała. Nie wiem, dlaczego sądziłam, że to jej ostatni przystanek, że już nigdzie stąd nie pójdzie.

 

Miałyśmy ulubione miejsce tuż nad rzeką, gdzie trawa była bardziej zielona i soczysta. Tam często wymykałyśmy się wczesnym rankiem poskubać co nieco. Pewnego dnia, gdy jak zwykle poszłam po długą lonżę i zbliżałam się do stajni, zobaczyłam, jak wychodzi z niej znajomy, a za nim dumnie kroczy Ona. Poczułam wtedy, jak serce staje mi w miejscu, a świat wkoło robi się niewyraźny. Chociaż… dlaczego mnie to zaskoczyło? Przecież koń nie był mój, nikt nie mówił, że tu zostanie. Nie umiałam prosić, nie odnajdywałam się w tej roli, ale wtedy to nie miało znaczenia. Nie bacząc na to, co mówię, zwyczajnie błagałam kolegę, aby ją zostawił, byłam gotowa sprzedać wszystko, aby nigdy już nie tracić łaciatej z oczu. Kiedy kolega pozostawał nieugięty, proponowałam, że będę finansować jej utrzymanie – byleby tylko nie musiała pracować. Bo, jak się okazało, jakaś stajnia wydzierżawiła Pamcię do pracy w zaprzęgu. Wiedziałam, że jej kręgosłup może tego nie wytrzymać. „Nie przesadzaj, to koń i nic mu nie będzie, każdy na coś umrze” – skwitował kolega i załadował klacz do przyczepy, po czym odjechał.

 

Nie rezygnowałam, choć nie miałam żadnego asa w rękawie. Obiecałam sobie, że nadejdzie dzień, kiedy Pam odetchnie, przestanie być atrakcyjną rozrywką dla towarzystwa. Tułała się potem po wielu stajniach. Szybko okazało się bowiem, że Panama nie umie chodzić w zaprzęgu. Z przerażenia zdemontowała dyszle, mało nie połamała nóg. Była w międzyczasie koniem cyrkowym, szkółkowym, do nauki i na pokazy. Eksploatowano ją w każdy możliwy sposób. Ja rozwijałam w tym czasie fundację, o Panamie nigdy nie zapomniałam, ale znowu pogodziłam się w duszy z faktem, że zapewne nigdy jej już nie zobaczę.

 

Ratowaliśmy kolejne konie, nasze stado się powiększało w tempie zawrotnym. Nie było czasu na wspomnienia, nie było miejsca na tęsknoty i nostalgię. Dni i noce zapełniły się pracą. Potrzebowało nas wiele zwierząt. Czuliśmy się spełnieni. Tylko czasem zerkałam na stare zdjęcia i zastanawiałam się, co dzieje się u mojej łaciatej staruszki, gdzie jest i czy ktoś się o nią troszczy, czy sprawdza jej obolałe nogi i masuje spracowany grzbiet. Ale po chwili musiałam wracać do rzeczywistości. Pozostawało mieć nadzieję.

 

Pewnego dnia podjechałam pod jedną bramę. Szukaliśmy karmy dla koni, a znajomy sprzedawał czasem owies, kukurydzę i inne smakołyki. Negocjowaliśmy cenę zboża, stojąc na polnej drodze przy wybiegach dla koni. Była piękna wiosna, wiał lekki wiatr, w powietrzu wirowały pyłki, wszystko tańczyło i budziło się do życia Patrzyłam na cudowny las pochylający się z kierunkiem podmuchów, zielone krzewy przeplatające się z polnymi kwiatami i stado koni przemykające pomiędzy nimi. Nagle zza drzew wyłoniło się coś łaciatego. Ona żyje, jest, ma się całkiem dobrze, cała i zdrowa, a przynajmniej względnie sprawna! Poczułam, jak wszystko mi drży, czułam się jak małe dziecko, które po latach widzi ukochaną i spragnioną osobę lub miejsce, coś, o czym nawet przestało marzyć, bo było nierealne. Przebiegła obok mnie lekkim galopem. Przystanęła przy krzewach, położyła się. Ale kładła się powoli, z daleka widziałam, że sprawia jej to trud. Leżała tak przez godzinę. Potem wstała i powolnym krokiem zmierzała do cienia, skubiąc trawę raz po raz…

 

 

Czułam się inaczej niż ostatnim razem, kiedy nie mogłam nic zrobić. Wiedziałam, że zmieniłam się przez te lata. Nauczyłam się prosić i walczyć o swoje. Przy tej ilości koni nabyłam praktyki. W jednej sekundzie poczułam, że tym razem bez niej nie wyjadę za bramę, nie pozwolę, aby poszła tyrać po 10 h dziennie. Nie pamiętam ani słów, ani konkluzji, ani ceny. Po paru godzinach podjechałam po łaciatą, zabrałam gdziekolwiek – bo u nas miejsca nie było. Stanęła w małej stajni pod Wałbrzychem. Miała jedną koleżankę i sporą łąkę. Bywałam rzadko, ale czułam, że jest wreszcie bezpieczna. Na dotknięcie kręgosłupa, lekki nacisk, kładła się na ziemi. Nogi puchły coraz mocniej. To był dla niej ostatni moment. I zdążyła. Weterynarz stwierdził zwyrodnienia wyrostków kolczystych oraz inne zmiany. Panama byłaby dla ośrodków jeździeckich za chwilę bezużyteczna.

 

Dziś ma swoje stado, rozsadza ją energia, jest uroczą, starszą Panią, choć nie zawsze damą. Bywa złośliwa, ale robi to z taką gracją i magią, że nie sposób się na nią złościć. Rzadko ją widuję, zazwyczaj biega gdzieś miedzy końmi, urządza galopady i ochoczo wdaje się we wszelakie konflikty.

 

Dziś, jako 24-letnia babcia, ma swoją zasłużoną emeryturę. Nikt jej nie eksploatuje, nie krzyczy i nie pogania. Zakończyła końską tułaczkę. Tylko czasem, kiedy mam chwilę i idę na nią popatrzeć, zastanawiam się, ile takich łaciatych Panam tuła się nadal po różnych ośrodkach. I na ile z nich ktoś czeka, a ile po cichu przeminie. Zapomniane i zużyte, łaciate, gniade i kare pojadą w ostatnią podróż. Tylko dlatego, że tak jest świat urządzony.

 

 

Autor: Ewa Mastyk