Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie Polityką Prywatności. Możesz samodzielnie określić warunki przechowywania lub dostępu plików cookie w Twojej przeglądarce.

Dach raju dla 50 starych koni runął. Czy świat z dziś pomoże?

dach04

Kochani, w skrócie. Dach nad zabytkową stajnią, gdzie mieszkało 50 emerytów po prostu runął całkiem niedawno – musimy go pilnie zapłacić za naprawę, bo 50 uratowanych koni zwyczajnie nie ma fizycznie gdzie się podziać. To prawie 800 m2 dachu, w tym trzeba kupić po prostu wszystko i zrobić rozbiórkę pozostałości po tym starym. Całkowity koszt oszacowano na 350 000 z VAT (robocizna plus materiały). Część już zapłaciliśmy z tego, co udało nam się zebrać dzięki Wam część zapłaciliśmy, ale firma remontowa, aby robić dalej dach, chce zapłaty reszty kwoty i dokupienia materiałów.

Moja historia

wrzesień 2020

Kochani! Z całego serca dziękujemy Wam za udział w akcji remontu dachu nad głowami naszych podopiecznych. Kilka lat temu również dzięki Wam, udało się wyremontować dziurawy i zapadający się dach nad przylegającą stajnią (budynek po prawej stronie).

Teraz kolejne końskie staruszki mogą spać spokojnie! Zobaczcie sami.

 

29.03.2020

Kochani, w skrócie – dach nad zabytkową stajnią, w której mieszkało 50 emerytów, po prostu całkiem niedawno runął – musimy pilnie zapłacić za naprawę, bo 50 uratowanych koni zwyczajnie nie ma się gdzie podziać. To prawie 800 m2. Trzeba kupić po prostu wszystko i zrobić rozbiórkę pozostałości po tym starym dachu. Całkowity koszt oszacowano na 350 000 z VAT (robocizna plus materiały). Część już zapłaciliśmy z tego, co udało nam się zebrać dzięki Wam, ale firma remontowa chce zapłaty reszty kwoty i dokupienia materiałów, by kontynuować pracę. Zbieramy więc na brakujące 200 000 zł. Koronawirus temu nie sprzyja, bo świat zwariował ze strachu, z niepewności. Czy stare, spracowane konie znajdą kogoś, kto pochyli się nad ich rajem, który runął? A niestety runął chwilę przed tym, jak runął cały nasz świat pod ciemnymi chmurami epidemii. Czy zwierzęta będą miały przestrzeń, by prosić Cię o pomoc?

dach11.jpeg
dach12.jpg

Jeśli zaś interesuje Cię cała historia związana z dachem, chcesz wiedzieć, co łączy nasze 50 koni, czarnego psa Elmo, duchy, stary folwark i niebo – to usiądź wygodnie i poznaj historię Spittelndorf.

dach13.jpg

Mówią, że są na tym świecie rzeczy, które się nawet filozofom nie śniły. Eklektyczny styl starego pałacu Spittelndorf sam w sobie nie poraża, przynajmniej kiedy patrzysz na niego z betonowej drogi prowadzącej do rozległego lasu tuż obok. Zbudowany w 1885 roku, wedle innych źródeł 1882, na polecenie Gottfrieda Schneidera potężny, murowany dworek jest wzniosły jak tysiące innych. Niczym się nie wyróżnia. Co prawda ma przepiękny naturalistyczny park, zimowy ogród, a otoczony niegdyś był starodrzewem, ale dopóki nie zanurzysz się w jego wnętrzu – możesz go minąć, jak tysiące innych miejsc, które mijasz każdego dnia.

My jednak zapraszamy Cię dziś, abyś się zanurzył w historii tego miejsca i tym, o co ono prosi. Tak, prosi. Bo miejsca też mają duszę.

dach14.jpeg

Historia tego miejsca jest bogata i nie zawsze piękna. Choć mówią, że piękno to kwestia spojrzenia. Kiedy pierwszy raz szliśmy pałacowymi korytarzami, w powietrzu unosił się klimat słynnego „Lśnienia” z Jackiem Nicolsonem. Zresztą, był wieczór i cały dworek tonął we mgle. Jednak wystarczyło otworzyć potężne okiennice i spojrzeć na park – to miejsce miało w sobie coś, czego nie miały inne. I miało też cenę, na którą było nas stać, choć zupełnie nie odpowiadała realiom. Ale decyzja w naszych sercach zapadła na długo zanim tam pojechaliśmy. W ciągu zaledwie kilku dni dworek stał się nasz. Cena była tak idealnie do nas dopasowana, że zostało nam funduszy na przygotowanie potrzebnych wówczas boksów, wybiegów i wiat.

dach15.jpg

Wiele źródeł opowiada o szpitalu dla ludzi obłąkanych, który funkcjonował na tym samym terenie w XIII wieku, a wcześniej o starodawnym miejscu kultu. Podczas wojny przy parku i ogrodzie zimowym powstał cmentarz, którego nigdy nikt nie uczcił. Zapaliliśmy tam pierwsze znicze dopiero jesienią 2012. Nie byliśmy pewni wyznania ludzi, którzy tam spoczywali, więc modlitwy były bardzo ogólne. Chcieliśmy odczarować to miejsce. Chcieliśmy? Musieliśmy. Nie mieliśmy już gdzie odejść. I to miejsce o tym wiedziało.

dach16.jpeg

Pamiętam, jak zmęczeni poszukiwaniami swego miejsca na ziemi wracaliśmy do Warszawy z końmi. Wtedy tam właśnie dzierżawiliśmy ośrodek. Piękny był. Ale nie nasz. Zatrzymaliśmy się w dżdżystą, letnią szarugę na stacji benzynowej. Kiedy płaciliśmy za paliwo, pani zza kasy spojrzała wymownie, wpisując naszą nazwę. Zapytała, czy jako fundacja weźmiemy psa, którego ktoś wyrzucił i który od wielu dni mieszka na stacji benzynowej, a szef traci cierpliwość dla dzikiego lokatora. Po chwili na naszych rękach spoczął czarny kundelek z małą główką i krótkimi łapkami.

dach17.jpeg

Do niego, do kompletu, miła pani podała plik gazet, żeby mógł na czymś leżeć w samochodzie. Właśnie tam, w tym pliku gazet, na samej górze, widniało ogłoszenie, które dla nas zmieniło tamtego dnia wszystko. „Sprzedam folwark z ziemią, koło Wrocławia”. Jeden telefon. Spotkanie. I dwa dni później weszliśmy na teren tajemniczego folwarku. Pies Elmo, bo tak go nazwaliśmy, wbiegł pierwszy. Przechadzał się po całej posiadłości dumny i z wysoko uniesionym ogonkiem, jakby znał to miejsce od wieków, a spojrzenie miał wyjątkowo głębokie i człowiecze. Właściciele prowadzili niegdyś potężną firmę budowlaną, ale od kiedy kupili folwark, telefon nagle się urwał, a oni sami bardzo zachorowali i stracili wszystko, co mieli. Stąd zapewne decyzja o pilnej sprzedaży miejsca, które uznali za przeklęte. Ktoś z Was zapyta, po co MY kupiliśmy miejsce z taką energią? Kiedyś odpowiedź może brzmiałaby, że chcieliśmy je uratować. Dziś wiemy, że to ono uratowało nas.

dach18.jpeg
dach19.jpeg

Pod koniec jesieni 2012 roku byliśmy już w pełni na miejscu. Konie szalały po nowych wybiegach, psy zwiedzały zakamarki tego mrocznego, tajemniczego miejsca, a koty zasiedliły stajnie. Nie obyło się bez lokalnych konfliktów. Właściciele nie do końca chcieli się wyprowadzić i zaczęli rozbierać dachówki i mury, a mieszkańcy nieufnie spoglądali na nowych właścicieli, którzy wprowadzili się ze stadem kilkuset koni – koni, które nie będą użytkowane ani też hodowane na mięso. Przymuszeni sytuacją poprosiliśmy znajomą ekipę ochroniarzy o interwencję. O ile sprawy się szybko rozwiązały, o tyle kiedy pozostaliśmy sami w tym dziwnym miejscu, zaczęliśmy się czuć nieswojo. Choć – naturalnie – staraliśmy się to wyśmiewać, gdy wieczorami graliśmy w karty przy herbacie, to kiedy na noc każdy szedł do swojego pokoju, nasze samopoczucie nie było ciekawe. Stajenni opowiadali, że zawsze mieli wrażenie, że ktoś za nimi chodził, gdy schodzili krętymi schodami do piwnicy, aby napalić w piecu.

dach20.jpeg

Czasem gasły i zapalały się światła w pokojach, albo drzwi same otwierały – ale przecież każdy budynek żyje, jest zawodna elektryczność, bywa, że wieje wiatr. Te same opowieści słyszeliśmy od budowlańców, którzy szykowali ogrodzenia, zanim zjechały się konie, ale staraliśmy się o tym nie myśleć i nie rozmawiać. W końcu jednak pojechaliśmy do konserwatora zabytków – wąsaty pan spojrzał na nas posępnie, zmarszczył czoło i z wyraźnie zdziwioną miną zapytał, czy my naprawdę mamy odwagę tam spać. Opowiedział, że był w tym miejscu wiele lat temu i więcej jego noga tam nie postanie. Wiadomo, o nawiedzonych miejscach mówi się tu i tam – ale przecież to tylko opowieści o tym, co dzieje się u kogoś za płotem. Stukania, szuranie, głosy – to już był standard dla nas, mieszkańców folwarku, gdy tylko zapadał zmrok. Coraz mniej chętnych było, gdy przygasało w piecu, aby go rozniecić, choć staraliśmy się nadal śmiać.

Pewnego ranka szef ochrony, po swoim codziennym treningu jogi, zapytał, kim jest piękna, elegancka kobieta w zwiewnej, niebieskawej sukience, która codziennie rano schodzi krętymi schodami z poddasza. Nigdy nie odpowiedziała mu na powitanie, a widział ją już kilka razy. Dobę później szef ochrony pospiesznie spakował się i powiedział, że widział w swoim życiu już wiele, ale w tym miejscu nie pozostanie ani dnia dłużej. Pozostawił nam swoich chłopaków, którzy jednak szybko wykruszyli się za szefem – po kolejnych nocach spędzonych w mrocznym pałacu.

dach21.jpeg

Pamiętam, jak jeden z naszych chłopców opiekujących się końmi, Edek, wybiegł pewnego późnego wieczoru na dziedziniec i rychło zaczął nas liczyć. Liczył kilkakrotnie, z przerażeniem i obłędem w oczach. Potem opowiedział, że szedł właśnie pod prysznic, kiedy usłyszał, że leci pod nim woda, spod drzwi wydostaje się lekka para i ktoś niewyraźnie nuci piosenki. Wrócił więc do pokoju, a po 30 minutach spróbował ponownie dostać się na wieczorny prysznic. Uchylił lekko drzwi, ale wszystko było tak zaparowane, że niewiele zobaczył – nadal jednak ktoś coś nucił, więc Edward wrócił do siebie. Jednak za trzecim razem, kiedy udał się pod prysznic – zastał zgaszone światło, suchy prysznic i szeroko otwarte drzwi do łazienki. Zbiegł więc, aby nas policzyć – a kiedy policzył i wywnioskował, że wszyscy byli w tym czasie na dole w stajni – pobiegł na górę, spakował swoje dwie walizki i pozostawił nas w mniejszym składzie.

Byliśmy w rozterce. W międzyczasie pożar w sylwestra w 2012 roku, czyli chwilę po objęciu folwarku przez nasze zwierzaki i ludzką ekipę, dolał oliwy do ognia. W pożarze tragicznie zginęły nasze psy. Uratował się tylko Elmo, którego wynieśli strażacy – schował pod łóżkiem na dolnym piętrze i jedynie zmoczyły go strażackie węże.

Zaczęliśmy szukać chętnych do pracy w naszej wsi i okolicy. Nasi ludzie pouciekali, ale historie, jakimi zostaliśmy obdarowani, sprawiły, że byliśmy na skraju wyczerpania nerwowego. Mieliśmy wrażenie, że pozostając w tym miejscu, oszalejemy. Drzwi nieustannie same się otwierały, rzeczy przesuwały, ciągle mieliśmy wrażenie, że po zmroku ktoś chodzi po terenie, było słychać kroki, głosy, różne sylwetki przesuwały się po betonowych ścieżkach folwarcznych. Karmić zwierzęta wieczorną porą zawsze chodziliśmy w kilka osób, brakowało powoli odważnych. Kropką nad i był moment, gdy zaczęły chorować też nasze zwierzęta. Nasz weterynarz twierdził, że nie widział jeszcze takich objawów i to wszystkich na raz u tylu zwierząt. To był okres, gdy na leczenie wydaliśmy wszystko, co udało nam się dołożyć, aby dokupić ziemię przylegającą do folwarku.

dach22.jpeg
dach23.jpeg

Po pożarze nakręciliśmy nawet film, by prosić o pomoc – nie chcieliśmy tego robić na smutno, bo dosyć już smutku wkoło w świecie zwierząt, który tak naprawdę jest jednym z najpiękniejszych. Zrobiliśmy więc amatorski film z udziałem naszych stajennych gwiazd. Byliśmy gotowi zrobić z siebie wariatów i dać wszystkim się pośmiać, aby tylko pomoc nadeszła. Nie, nie dla nas. My mieliśmy gdzie wrócić. Ale nasze zwierzęta nie miały na tym świecie nic poza tym starym, poniemieckim, nawiedzonym folwarkiem. Film obiegł całą sieć i przyniósł lawinę pomocy z Polski, Holandii i Niemiec.

dach24.jpeg

W pewne marcowe popołudnie 2014 zmarł nasz przyjaciel, który prowadził równolegle nasz ośrodek w Wojnowie pod Zieloną Górą – miejscu iglastych lasów, piasków i plaż, gdzie zielona trawa porastała każdy zakątek, a mech i korzenie drzew ocierały się o buty w czasie spacerów po okolicy. Byliśmy tam od zawsze i mieliśmy poczucie, że zawsze będziemy mogli wrócić. Ośrodek mały, ciasny, ale dopóki Krzysztof żył, byliśmy tam jak u siebie. Tam na górze ktoś jednak uznał, że jest on bardziej potrzebny po drugiej stronie. Wraz z pożegnaniem Krzysztofa – pozostaliśmy już bez innej opcji. Folwark Spittelndorf był wszystkim, co od tego marcowego dnia mieliśmy. Poza tym wszystkim, co tam się działo, to było dla nas najcudowniejsze i najbezpieczniejsze miejsce na ziemi. Jak to mawiają tu, na wsi: żywych trzeba się, Pani, bać, nie umarłych.

dach25.jpeg

Rozpoczęło się szukanie, fascynacja tym drugim światem przeplatała się z poczuciem bezradności i zwyczajnym strachem – w Polsce nie za bardzo ktokolwiek mógł nam pomóc. Pomocy więc szukaliśmy w Indiach, w USA i we Francji. Od przyjaciół otrzymaliśmy ogromną kolekcję kryształów górskich, powstały kryształowe bramy, kryształy zamontowaliśmy przy każdym boksie i przy kojcach dla psów. Nie brakło i miejsc mocy – powstały dwa. Chyba nikt z nas nie modlił się tyle, co w tamte miesiące. Niezależnie od wyznania, religii i poglądów, paliliśmy świece i poświęcaliśmy się myślom o tym, co się tu kiedyś działo w każdej wolnej chwili. Kiedy pojawiła się opcja, aby folwarkowi przyjrzała się grupa pasjonatów zjawisk nadprzyrodzonych – odmówiliśmy, nie chcąc naruszać spokoju tych, którzy tu polegli. „U nas takie miejsca się opuszcza” – najczęściej to słyszeliśmy.

dach26.jpeg

Ale dokąd mieliśmy iść, mając pod skrzydłami 400 koni? Folwark niszczał, sypały się kolejne mury i kolejne dachy. Poprzedni gospodarze, przed wyprowadzką, wycięli stalowe szyny w największej stodole – właśnie z tej stodoły wyczarowaliśmy potem największą „willę” dla starszych koni. Zamieszkało ich tu ponad 50. 50 emerytów miało swój skrawek nieba, gdzie zimą nie było zimno, a latem było całkiem przyjemnie i chłodno. Grube mury były zbawieniem, nawet jeśli wiedzieliśmy, że dach tego nieba jest tak zniszczony, a belki tak popróchniałe, że prędzej czy później nadejdzie dzień, kiedy dach zacznie się walić. Ale dach jakby wiedział, że jest ostoją najstarszych koni, które najwięcej w życiu doświadczyły – trzymał się jakimś cudem do teraz.

dach27.jpeg

I tak żyliśmy od 2012 roku, nasze zwierzęta, my i wszyscy tu polegli. Raz było lepiej, raz gorzej. Ostatnią namacalną sytuacją z pogranicza było zdjęcie, które pracownicy znaleźli pod koniec 2019 roku w dawno wyremontowanym pomieszczeniu na środku podłogi, jakby prosto od fotografa. Był to jakiś bilet z 1930 roku. Widniała na nim kobieta, obok jakieś jej zapiski. Kobieta jak z opisu szefa ochrony, który uciekł w popłochu z folwarku. Zdjęcie zakopaliśmy w parku, wśród drzew, gdzie płonęły świece. Nikt z nas już o tym więcej nie rozmawiał.

dach28.jpeg

Ja sama, pewnej nocy, o której zapewne będę pamiętać do końca życia, spotkałam tam starszą, siwowłosą kobietę. To była moja ostatnia noc na folwarku w tamtym czasie, rano postanowiłam, że muszę się z tym oswajać z daleka, bo dosięgnie mnie szaleństwo. Potem nocowałam jeszcze w skrzydle pałacu kilka miesięcy, kiedy opuścili nas wszyscy pracownicy w ciągu jednego dnia w wyniku kolejnych objawień – i zostaliśmy w 3 osoby do 400 koni.

dach29.jpeg

Pamiętam, jak nocami wpatrywałam się w lampę mojego kilkumiesięcznego synka, która niepodłączona do kontaktu odgrywała swoje dźwięki i cichła, zapalała się i gasła, a w kuchni stukały kubki i otwierały się drzwi na zewnątrz, mimo przekręconego klucza. Niemniej, kiedy spoglądałam w tej nocnej, przerażającej ciszy przez stare, drewniane okna na dziedziniec, gdzie w letnią noc stały konie ze spuszczonymi lekko głowami i pohukiwała sowa – to czułam, że to miejsce jest dla nas. Nawet jeśli jest pełne cierpienia, to przecież po coś tu trafiliśmy. A jeśli tu trafiliśmy, to mamy moc je odmienić. Jeśli nie my sami, to nasze setki koni.

Wydarzenia z folwarku były liczne, nie jestem nawet w stanie opisać Wam wszystkiego, co się tu działo – opisałam fragmenty, abyście poczuli klimat tego miejsca, abyście mogli się w nim zanurzyć. W międzyczasie folwark funkcjonował, a my szukaliśmy dalej. Zabraliśmy konie z miejsc, gdzie mieszkańcy wskazali dziki cmentarz, o którym wiedzieli. Posadziliśmy mnóstwo pięknych drzew, krzewów i postawiliśmy nowe, drewniane ogrodzenia. Pałac powoli, po pożarze, remontowaliśmy własnymi siłami. Standard jest mieszkaniowy, ale i nie czuje się tej ciężkiej energii po wejściu. Wszystko, co się dało, zrobiliśmy w bieli. Tchnęliśmy życie, gdzie tylko można było. Tysiące świec przez te lata zapłonęły na terenie całego folwarku. A teraz, pół roku temu, w centralnym miejscu stanął pomnik – potężny kamień z wyrytymi słowami w kilku językach, ku czci tych, co tu byli i polegli. Z każdym miesiącem było lepiej, aż folwark pewnego dnia stał się po prostu – słonecznym miejscem.

Elmo, który był z nami przez te wszystkie lata, pewnego styczniowego dnia po prostu wyszedł za bramę i nigdy nie wrócił.

dach30.jpeg

Choć nigdy nawet do niej nie podchodził. Czekaliśmy, szukaliśmy, rozmyślaliśmy. Czy odszedł, bo jego misja się zakończyła, kiedy stanął pomnik? A może ten mądry, wspaniały pies miał jeszcze drugą misję w swoim psim życiu? A może jego czas tutaj dobiegał końca i zdecydował, że nie chce odchodzić na folwarku, aby nie powodować naszej rozpaczy? Tego nie wiemy. I zapewne nigdy się nie dowiemy. Ale Elmo na stałe wpisał się w karty naszej historii i w nasze serca. Gdyby nie on, nie byłoby Zwierzęcego Folwarku.

dach31.jpeg

Tak, wiemy. Zbierać można na wykup konia. To są emocje. Zbierać na leczenie też jest okej. Można ostatecznie zbierać na wyżywienie. I sami od kilku tygodni rozmyślamy, jak Wam napisać – że my musimy zebrać fundusze na DACH. Po prostu na dach. Już zbieraliśmy wcześniej. Zebraliśmy 40 000 zł. A wraz z materiałami i VAT to 350 000 zł. To dach nad niebem dla starszych koni, które teraz rozstawiliśmy, gdzie mogliśmy: albo hotele, albo po dwa w dużych boksach, albo chwilowo zajęły miejsca koni, które były w rezerwacie, albo drewniane boksy angielskie. Ale idzie lato – i upalne dni. Promienie słońca, dziś tak przyjemne, będą zabójcze dla naszych 25 – 30 letnich staruszków. One też nie mają możliwości funkcjonować pod dwa w boksach, bo dużo leżą, potrzebują spokoju. Zimą i latem nie wytrzymają w drewnianych boksach na zewnątrz. Grube mury stodoły były ich jedynym ratunkiem. Ratowanie wcale nie kończy się, Drogi Internauto, w dniu wykupu, choć kiedyś byliśmy o tym przekonani. Ono wtedy dopiero się zaczyna. Próbowaliśmy pozyskać dotacje, ale odpowiedź była zawsze taka sama – obiekt jest za młody na dotacje. Ale jednocześnie – zbyt stary na wykreślenie z rejestru zabytków. Te drzwi były dla nas i naszego magicznego folwarku zamknięte.

dach32.jpeg

Prawda jest taka – mamy tylko CIEBIE. Nasze stare konie mają tylko Ciebie. „Dach” – to nie brzmi emocjonująco ani obiecująco. Dach nie pracował w rekreacji, dach nie pójdzie na rzeź. Ale ratując ten dach nad tym ich niebem, możesz mieć poczucie, że ratujesz 50 koni, które na tę rzeź były skazane. I one, mimo iż wykupione, nadal żyją, choć już nikt o nich nie pisze, zniknęły z gazet i z radia, a telewizja omija je szerokim łukiem, jako temat nudny i niewart uwagi. Bo kogo interesuje 50 już uratowanych starych koni. To nie budzi emocji. Staruszek Kamyk wypatruje więc ze swego drewnianego boksu pomocy. Skronie zaprószone siwizną, spokojny, zmęczony życiem wzrok – bo takie konie mają prawo już być zmęczone, chcieć odpocząć. Tylko zabrano im ich miejsce. Jedyne, jakie kiedykolwiek miały.

dach33.jpeg

Dlatego nieśmiało, ale z ogromną nadzieją w sercu prosimy. A nawet nie prosimy. My błagamy. Pomóż nam ocalić nasz dom, nasz folwark, nasz dach. To miejsce, będące największym azylem dla koni w Europie, dziś Cię potrzebuje. Potrzebuje Ciebie kilkaset polskich koni. Te wysłużone w sporcie, rekreacji, hodowli, te, które były komuś przyjaciółmi, albo pracowały na zrywce w lesie. Jak Polska długa i szeroka, tyle ich historii.

Rachunek jest prosty. Prawie 200 tys. zł miała wziąć firma, która dach remontuje, prawie drugie tyle to materiały budowlane. Razem 350 000 zł (plus minus, bo część materiałów ciągle trzeba dokupić). To kwota, którą ledwo ogarniamy myślami. I ledwo śmiemy Cię prosić, abyś pomógł nam odbudować fragment nieba na naszym Zwierzęcym Folwarku. Ale nie mamy wyjścia. Ratowane zwierzęta muszą gdzieś mieszkać, budzić się i zasypiać.

dach34.jpeg

Firma, która zaczęła robić nam dach – wstrzymała się z pracami, bo zwyczajnie – brak nam funduszy. Remont naszego nieba stanął. Jesteśmy przerażeni nadchodzącym latem, upałami i gorącem, które dla staruszków jest zabójcze.

Musimy zebrać jeszcze około 200 tys. zł, aby zapłacić robociznę i materiały. Pierwsze płatności udało się dzięki Wam zrealizować. Za to, co wcześniej zebraliśmy, kupiliśmy materiały. Jeszcze i tak musimy dokupić kolejne, ale na cóż nam one – skoro sami dachu nie zrobimy. Pewnie to nie jest ostatni remont. Pewnie nasz folwark, zaczarowany folwark, będzie potrzebował jeszcze dużo napraw. Tak jak domy służące ludziom przez pokolenia, tak nasz folwark, choć dziś już nie nawiedzony, a raczej magiczny – potrzebuje Ciebie.

To wielka akcja na wielką dla nas kwotę, ale i cel jest wielki. 50 koni, które nie mają gdzie się podziać, teraz, gdy nikt nie ma głowy myśleć o zwierzętach… Pomożesz? Udostępnisz?

dach35.jpeg

A jeśli kiedyś najdzie Cię ochota na chwilę zadumy nad życiem, jego przemijalnością, ale i smakiem szczęśliwości, koniecznie przybądź do nas. Możesz usiąść pod drewnianą wiatą i popatrzeć wkoło. Miejsce kultu i stary szpital. Potem ludzie, którzy spoczęli być może pod Twoimi stopami i nikt o nich nie pamięta. Czas. Czas nie leczy ran. Miłość to robi. Pomóż nam dokończyć nasz dach, dach nad niebem.

Pomóż
Przekaż darowizne

POMAGAM!
Koszyk